ozmawiamy.
Mija okres nasilenia upału, a z nim strach przed gorącem. Powoli wszyscy
nabieramy ochoty do życia. Szoni pitrasi na maszynce jakąś piekielnie
parzącą zupę z papryką — to przysmak Węgrów. Zupa jest świetna, gorąca i
piekąca, pozwala odczuć różnicę pomiędzy nami a otaczającą nas spiekotą.
Po południu czeka nas podobno najgorszy odcinek — wysokie do 150 m wydmy.
Wydaje się, że nie może już być nic groźniejszego niż dotąd. Przejeżdżam
ten odcinek śpiewająco, wiem, że jeszcze parę dni i zobaczymy ludzi.
Następnego dnia, pomagając Arpadowi spakować materac, zobaczyłem pod nim
dwa sczepione z sobą jadowite skorpiony. Jeden był nieżywy, prawdopodobnie
dlatego, że walczyły z sobą, dały spokój śpiącemu.
Burza piaskowa — chamsin — trwała dwa dni. Przejechałem bardzo mało, ale
dziś można znowu marzyć, napięcie maleje, słońce, dobra widoczność, na
horyzoncie góry Tibesti. To najlepszy sprawdzian, że mamy dobry kierunek.
Obliczam: do Fort Lamy jeszcze około 1500 km Sahary. Czy zastanę tam listy
z domu? Po południu pierwsze wystające z oceanu piasków skały. Staję na
przerwę obiadową pod samotnym zespołem gór. Pierwszy raz w cieniu, ale
ciepło jak w piecu. Czuję gorące uderzenia do głowy. Ciekawość gna mnie
jednak między skały, i co za radość! Znajduję na jednej z nich wykuty
rysunek krowy. To jest nareszcie coś, czego nie było w opisach. W
zacienionych szczelinach skalnych są też ślady ognia. Jak dawne? Znalazłem
39 miejsc z rysunkami. Nie zwracam już na nic uwagi. Łażę po słońcu ze
szkicowni-kiem i aparatami. Każde schylenie się po papier czy ołówek to
wysiłek, który trzeba docenić, skoro doliczyłem się 246 skalnych rysunków!
Większość przedstawia zwierzęta: krowy, byki, antylopy, jest też
nosorożec, są żyrafy, psy. Po obiedzie odnajduję jeszcze słonie, kozice,
owce, żyrafy w cętki, krowy w łaty. Rysunki spotyka się na gładkich
ścianach i w miejscach zacienionych, zwykle tuż u podnóża gór. Tak
wyglądało pierwsze spotkanie z rysunkami na skałach.
Docieramy do oazy Bardai. Pierwszy kontakt z ludźmi i wiadomości ze
świata. Mamy rezerwę wody pitnej. Z układu chłodzenia ubyło przez cały
czas 1,5 l wody. Zatrzymujemy się tutaj kilka dni. Wpierw przeprowadzam
kosmetykę wozu. articles: star66-62.jpgPoznajemy żyjących tu Tibu — mieszkańców tych gór.
Wieczorem, po obejrzeniu tańców na jednym z placów wioski, jesteśmy
zaproszeni przez mieszkańca sąsiadującego z nami „domku". Ciemna,
bezksiężycowa noc, nie widać gwiazd, pyły niesione przez wiatr z pustyni
przysłoniły zupełnie niebo. Idziemy rzędem, prowadzi gospodarz, coś tam
przede mną majaczy, ale kieruję się raczej słuchem, nie odróżniani nawet
swoich stóp od piasku, słychać tylko szelest jego przesypywania i głuche
stąpnięcia. Wciskamy się w skupisko domków i ograniczających podwórka
ścian z trzciny. Czuję ją wyciągniętymi przed siebie dłońmi. Jest jeszcze
szelest ocierających się ramionami poprzedników. W tym momencie
uzmysławiam sobie, jak potężny jest bezmiar Sahary. Idę na końcu, wydaje
się, że gdybym przystanął, ucichną kroki i nie będzie już nic. Na chwilę
zatrzymałem się, jest cisza, późna noc, nie słychać odgłosów osady. Stoimy
na podwórku, które się raczej wyczuwa, niż widzi. W rozjaśniającej się
purpurowej poświacie spostrzegam, jak gospodarz rozdmuchuje mikroskopijny
żar węgielków na środku zagrody. Obok ognia leżą dwie postacie. Jedna
wstaje — to żona gospodarza — przynosi derkę, którą układa pod ścianą
ogrodzenia. Gospodarz zaprasza do siadania. Ognisko oświetla już dość
dokładnie czworobok piasku zamknięty wysokimi na 2,5 m ściankami
grodzonymi z trzciny. Część zajmuje domek, wykorzystując dwie narożne
ścianki. Widać wyraźnie tylko otwór wejściowy, brak okien. Drugi
czerniejący otwór to wejście do szałasiku gospodarczego. Żona gospodarza
położyła się ponownie obok syna, który nie poruszył się od naszego
wejścia. Udaje, że śpi, czasem jednak blask ognia zdradza, że obserwuje
nas spod przymrużonych powiek. Obydwoje z matką leżą na piasku owinięci w
burnusy, podłożywszy pod głowę dłonie. Leżą pośrodku prostokąta
ograniczonego usypanym z piasku wałkiem. Zastanawia mnie to, ale o nic nie
pytam. Jak dotąd, panuje milczenie, nikt nie powiedział ani słówka. Gdy
wchodziłem, moje „salam alekhoum" rozwiało się gdzieś nad podwórecźkiem.
Przypuszczam, że kobieta nie powinna odpowiadać, a mały był za mały, aby
przyjmować gości. Gospodarz przyszedł z nami, pozdrowiłem więc ogólnie
dom. Właściwe powitanie trwało półtorej godziny, bowiem należy do niego
parzenie i picie herbaty. Jest to cały ceremoniał, objaw gościnności i
obrządek powitania. Nieprzestrzeganie tej tradycji może być uważane za
obrazę. Jest to tak poważny rytuał powitalny, że czynnościami z tym
związanymi może się zajmować tylko mężczyzna, i to najwyższy stopniem w
hierarchii rodzinnej. Ten sam ceremonialny zwyczaj obserwowałem w Azji. W
zupełnej ciszy obserwuję ruchy gospodarza. Czasem doleci jakiś odgłos z
otaczających nas zagród, czasem zaszeleści, poruszona lekkim wiatrem,
trzcina ogrodzenia. Słychać bardzo wyraźnie rozdmuchiwanie żaru przez
gospodarza. Ogień pali się bardzo oszczędnie, utrzymywany kunsztownie
tylko tyle, ile go potrzeba. Płomyk dotyka metalowego naczynia,
zawieszonego na skośnie wbitym w piasek pręcie. Gospodarz tak się
zapamiętał w czynnościach, jakby nas tu wcale nie było. Przyniesione
poprzednio wraz z czaj-
niczkiem malutkie czarki stoją półkolem na piasku. Woda zagotowała się i
nasz mistrz ceremonii nalewa wrzątku do czajniczka, w którym już jest
herbata z kawałkiem cukru. Teraz czajniczek zostaje zawieszony nad ogniem
i przez przesuwanie żaru utrzymuje się w nim odpowiednią temperaturę, po
czym przelewa się zawartość na moment do innego naczynia i z powrotem.
Czynność tę powtarza się parokrotnie. Gospodarz nalewa do swojej czarki,
próbuje odrobinę, ocenia, czy napar jest odpowiedni, i wlewa na powrót do
czajniczka. Jeszcze chwilę podgrzewa, po czym zręcznie napełnia czarki,
lejąc płyn cienkim strumykiem z wysoka. W ten sposób nalewana herbata
ochładza się odrobinę i lekko pieni na powierzchni. Każdy z nas, według
zaplanowanej przez gospodarza kolejności, co podkreśla wiek lub ważność
gościa, otrzymuje czarkę. Pijemy małymi łyczkami i pustą czarkę podajemy
do rąk gospodarza. Tego wymaga ceremoniał, nie wolno też odstawić czarki
na piasek, można by obrazić dom i domowników. Tę samą herbatę zaparza się
trzykrotnie i każdy z nas wypija po trzy czarki. Herbata ma dodatek mięty,
co nadaje jej specyficzny smak. Wydaje się, że nasz gospodarz dodał więcej
mięty przy trzecim zaparzaniu.
Siedzę wygodnie oparty, całodzienna praca na upale daje się we znaki, tym
bardziej że podczas dnia nie śpimy, jak to robią krajowcy, szkoda nam
czasu. Teraz więc już po północy czuję znużenie i poddaję się ciszy.
Słyszę tuż za swoimi plecami szelest trzciny, przez chwilę pomyślałem, że
to mysz, i przestałem zwracać uwagę na szmer. Po chwili delikatny szmer
się powtórzył. W tym samym momencie chłopiec uniósł głowę, gospodarz
momentalnie podsycił ogień i powiedział: „Smet ada"! (Słuchaj tam!).
Chłopiec paroma cichymi skokami znalazł się tuż przy mnie. Sypie piaskiem,
podnosząc końce trzcin. Dwa, trzy uderzenia trzymaną w dłoni zwiniętą
szmatą, po czym wygarnia bliżej światła trochę sfatygowanego skorpiona.
Po ostatniej czarce podnosimy się i, odprowadzeni przez gospodarza,
wychodzimy. W trakcie pożegnania zapytałem o przeznaczenie usypanego
dookoła śpiących wałka z piasku. Gospodarz wyjaśnił, że jest to ochrona
przed skorpionami. Podobno śpiący ma usłyszeć, jak usypuje się piasek pod
wdrapującym się na to ogrodzenie skorpionem. Wydaje mi się jednak, że
pajęczaka odstrasza samo wspinanie się, którego woli dla wygody uniknąć,
tym bardziej że nie odżywia się ludźmi. Przypadki pokłuć ludzi przez
skorpiony zdarzają się wtedy, gdy owad się broni.
Codziennie robię wypady po kilkanaście kilometrów od oazy w poszukiwaniu
skalnych rysunków. Plon poszukiwań był coraz bardziej owocny. Znajdywane
rysunki przedstawiały ludzi, sceny pasterskie, sceny z polowań, wojowników
i tańce kultowe. Rysunki na Saharze pochodzą z różnych epok, nawarstwiają
się, są dziełem różnych ludów, które tu mieszkały od pradawnych czasów.
Stały się one przedmiotem analizy naukowców. Wiadomo, że w dalekiej
przeszłości Sahara była jednym z najgęściej zaludnionych obszarów Afryki.
Były tu pastwiska i woda. Na długo przed naszą erą rozpoczęło się powolne
osuszanie Sahary i ludzie zaczęli z niej uciekać. Góry Tibesti są rejonem
mało jeszcze zbadanym. Każdy krok, podczas poszukiwań nowych miejsc z
rysunkami, kiedy łaziłem po upale, nie był łatwy. Bardzo pomagała
lornetka, co oszczędzało mi podchodzenia do skalnych ścian, pod którymi
nie było prawie cienia. Siadałem lub kładłem się na piasku, wyszukując
wygodne miejsce pod łokcie, i wolno przeglądałem przez lornetkę niedalekie
skały. Jeżeli niczego nie zauważyłem, przenosiłem się kilkadziesiąt metrów
dalej i zaczynałem od nowa. Trzeba jednak bardzo uważać, rysunki znikają i
stają się niewidoczne przy zmianie oświetlenia. Trzeba więc taką partię
pozostawić na inną porę dnia, aż słońce padnie na skal? pod odpowiednim
kątem. Na Saharze nawet bardzo doświadczony fotograf ocenia błędnie
intensywność światła; może być ono bardzo różne od oświetlenia pozornego.
Na przykład w okolicy, gdzie są czarne plamy skał poutykanych w
złotopłowej płaszczyźnie piasków, a słońce jest lekko zawoalowane przez
fech-fech — drobny, piaskowy pył, nie sposób fotografować bez
światłomierza z fotokomórką elektryczną.articles: T1277478_2.jpg
Mijają dni. Ponad połowa trasy przez Saharę poza nami. Dziś pod wieczór
zobaczyliśmy, co jest tu unikalną rzadkością — grupkę palm w pustyni, wody
ani śladu, powierzchnia jak gdyby wyschłych bagnisk pokryta białymi
plamami zaschniętego, białego proszku. To sól. Stajemy na biwak.
Rozwieszam hamak pomiędzy palmami, ryzyko spania na ziemi jest za wielkie.
Ostrzegani przez nomadów, wiemy, że właśnie w takich jak to miejscach jest
najwięcej węży i innych niezbyt miłych zwierzątek. Tankuję benzynę. Robię
to zawsze nocą, ponieważ niższa temperatura nie powoduje takiego
odparowania paliwa, które wynosi w warunkach tu panujących około 8%. Potem
kładę się spać. Budzi mnie silny wiatr, to chamsin. Ruszamy wcześnie, bez
śniadania — przeszkadza wiatr i masy niesionego pyłu i piasku. Dotąd
chamsin nie był groźny, ale teraz to już chyba gibli, jeszcze gorszy. To,
co się teraz zaczęło, widzimy po raz pierwszy w życiu. Widoczność
ograniczona do paru metrów, a czasem wcale jej nie ma, pomimo że osłania
mnie w kabinie szyba, muszę prowadzić wóz (o ironio!) w śnieżnych
okularach. Obawiam się o system filtrowania powietrza, jest to ciężka
próba dla konstruktorów. Tak mija dzień. Cały czas jadę, słońca nie widać,
nie przypieka więc tak mocno. Jedyna troska — to utrzymanie kierunku, a
trzeba teraz lawirować pośród skał i jakichś paskudnych wądołów. Czasem z
konieczności zawracam i szukam nowego przejazdu. To piekło
Bahar-es-szejtan, po arabsku Morze Diabła, gibli z jego szaleńczymi
porywami mija po trzech dniach.
Docieramy do fortu Koro-Toro. Zaproszeni przez dowódcę rozkoszujemy się
chłodem wewnątrz murów. Podczas obiadu usługuje, nie, to nieodpowiednie
określenie — po prostu dyskretnie celebruje przy posiłku żona komendanta
fortu. Piękna, wysoka, o królewskich ruchach, czarna dziewczyna. Mąż,
widząc nasze pełne zachwytu spojrzenia i domyślając się rzucanych
półgębkiem uwag, z dumą oświadcza, że żonę sprowadził aż z plemienia
Tussi, znad jeziora Kiwu (Ruanda Urundi). Posterunek mieści się w wielkim,
pomalowanym na biało forcie. Czworobok paro-metrowych murów wyrastających
z piasku, otoczony wypełniającym go stopniowo, wzgórzem piasku. Na nim
zespolone ściśle z murami, wyciętymi w blanki i strzelnice, wieńczą go
zabudowania połączone w jeden labirynt z kwadratowym dziedzińcem. Tu
mieszczą się izby zajmowane przez komendanta, sala rozpraw i przyjęć,
pokoje gościnne, koszary (przez cały dzień zobaczyłem 2 żołnierzy — byłoby
nietaktem pytać komendanta o „stan załogi", ale przypuszczam, że nie
przerastał on o 25% tego, co widzieliśmy), dalej magazyny, kuchnia i
więzienie, od którego klucza jeden z żołnierzy bezowocnie poszukiwał już
od dwóch godzin, a aresztowany w tym czasie siedział sobie przed fortem na
wydmie razem z rodziną, aż wściekły na niezdarnego żołnierza komendant
kazał mu się wynosić do Szejtana. Od frontu bastionu — parę chałupek 20
stałych mieszkańców osady, studnia obudowana dachem i ścianami, a gdzieś
tam dalej o 705 km (tak wynika z obliczeń) Fort Lamy. Reszta to piasek. Z
lewej strony piaski, z prawej, tuż pod murem dwa kolczaste drzewka i znów
piasek aż do horyzontu, z tyłu... piasek... piasek... aż do Morza
Śródziemnego, te drobne 3050 km. To wszystko nakryte czapą słonecznych
promyków tak grzejących, że śmierć w lodówce wydaje się rozkosznym zgonem.
Tak wygląda egzotyczny fort. Obrazu dopełnia daleki, jękliwy ton
przesypywanych wiatrem piasków. Najbliższą okolicę wiatry omijają przez
większą część doby, co mogło być jedną z przyczyn obrania miejsca na
budowę fortu. Jest to też miejsce z wodą i kończą się tu wielkie,
wędrujące wydmy, a zaczyna równina, lekko pofałdowana, przechodząca w
pustynną sawannę.
W Koro-Toro, prócz miłych wspomnień, pozostawiłem lub, być może,
„pozostawiono mi" telek, mały sztylet, otrzymany w prezencie od jednego z
poznanych nomadów w Tibesti. Taki sztylet na skórzanej opasce, prostej lub
splatanej, noszą mężczyźni na lewym przedramieniu. Miałem go w kabinie
obok siedzenia. Mógł sam wypaść w czasie wysiadania na trasie lub po
prostu zniknął, gdy STAR stał cały dzień przed fortem. Był to jedyny
niejasny przypadek w okresie całej wyprawy.
Żegnani przez gościnnego komendanta, jego żonę i małego synka, robimy
gospodarzom zdjęcia. Ruszamy, obdarowani na drogę wielkim udźcem, lekko
podwędzonym, jakiegoś zwierzaka oraz pieczątką w dzienniku ekspedycji: „l
Regiment du Tchad Koro-Toro — Chef de Poste". Z informacją, że czasami z
Fort Lamy, raz lub dwa razy w miesiącu, przyjeżdża tu samochód, zanurzamy
się w piaski. Przez Faya Largeau do Fort Lamy stolicy Czadu. Tam skończy
się pustynia. Przejechaliśmy podobno najtrudniejsze odcinki,
przejechaliśmy je bez jakiejkolwiek awarii samochodu. Jestem mu za to
wdzięzny. Człowiek i maszyna dotarli tam, gdzie jeszcze są pierwotne ślady
człowieka i narzędzia. Samochód, to współczesne narzędzie na co dzień
człowieka 20 wieku, pomagał odnajdywać ślady naszych praprzodków.
Pomimo że przebyłem całą trasę bez jakiejkolwiek awarii, drugi raz, ze
względu na ryzykowne warunki, nie zdecydowałbym się na jazdę taką trasą
tylko jednym samochodem. Chyba że przebiegałaby ona przez... pustynię
Kalahari.

Dobieslaw Walknowski
----------------------------------------------
Mgr Dobieslaw Walknowski, projektant form przemysłowych, podróżnik i
etnograf, w latach 1963—1970 brał udział w odległych wyprawach
podejmowanych na polskich samochodach ciężarowych „Star-25" i „Star-66".
Przemierzał w nich jako uczestnik ekspedycji paleontologicznych PAN
bezdroża Mongolii (1963, 1964, 1965), jako uczestnik ekspedycji Klubu
Wysokogórskiego w Hindukusz — góry Afganistanu (1966), jako kierownik
polsko-węgierskiej wyprawy badawczej — bezludne obszary Afryki (1967) i
wreszcie jako kierownik zorganizowanej przez „Polmot" podróży
akwizycyjno-doświadczalnej — kraje Bliskiego Wschodu oraz Środkowej i
Południowej Azji (1970).
Obok zamieszczamy spisane specjalnie dla Czytelników „M.T." jego wrażenia
z najtrudniejszej próby, którą i dla człowieka, i dla maszyny było
pokonanie Sahary Napisane przez kama dnia wrzesień 14 2010 · 3131 komentarze · 796884 czytań · Drukuj
Komentarze
#411 | CLAIRE dnia październik 06 2020 14:33:21
This article helps me a lot. This may help you too.
Click the link below....

<a href="https://pmx7.com/" target="_blank">&#50504;&#51204;&#45440;&#51060;&#53552;</a>
#412 | Yoona dnia październik 07 2020 04:40:42
I like it. You explains each point to the fullest and only tries to emphasize your main point.
Please visit our site, I'm sure you gonna enjoy and love it.
https://yhn876.com &#52852;&#51648;&#45432;&#49324;&#51060;&#53944;
#413 | giakesieuthi dnia październik 08 2020 04:47:34
luc luong khoa hoc vien lap dat
<a title=" " href="https://onetechgroup.com.vn/gia-ke-sieu-thi"> ke sieu thi</a>
cua Onetech rat nhieu nam kinh nghiem va nhiet thanh. Lap dat va ban giao dung hua hen. Che do hau mai va coi soc nguoi dung luon duoc chung toi dat len bac nhat
#414 | giakesieuthionetech dnia październik 08 2020 04:52:33
luc luong khoa hoc vien lap dat ke sieu thi cua Onetech rat nhieu nam kinh nghiem va nhiet thanh. Lap dat va ban giao dung hua hen. Che do hau mai va coi soc nguoi dung luon duoc chung toi dat len bac nhat https://onetechgroup.com.vn/gia-ke-sieu-thi
#415 | Game dnia październik 10 2020 13:25:10
Thanks in favor of sharing such a fastidious opinion, article is
fastidious, thats why i have read it entirelyPG Slot
NEWS
Sexy Gaming
#416 | FilipinoReporter dnia październik 12 2020 10:03:46
Online casino reviews That information is obtained from users and experts of Filipinoreporter Entered into a trial play for more than 1 month until it came out as a ranking. Hot casino websites 2020 Which we rank by https://filipinoreporter.us/ section Of a good casino should have. The most important thing is the rate of return of each website. The only way to know is to visit every casino. But we don't have to do that right now. Because we have done this in the most difficult part.
#417 | k&#7879; bày hàng t&#7841;p hóa dnia październik 13 2020 05:41:53
k&#7879; bày hàng t&#7841;p hóa ONETECH . Tiêu Chu&#7849;n b&#7873; ngoài Châu Âu, ch&#7883;u chuyên ch&#7903; cao nh&#7845;t ngành ngh&#7873;. T&#7889;i ưu 70% di&#7879;n tích kho hàng. chi phí t&#7853;n G&#7889;c Nhà Máy. T&#7889;i ưu 70% di&#7879;n tích kho. Kh&#7843; năng Ch&#7883;u chuy&#7875;n v&#7853;n cao nh&#7845;t lĩnh v&#7921;c. m&#7913;c giá t&#7853;n G&#7889;c Nhà Máy. Kh&#7843; năng ch&#7883;u v&#7853;n t&#7843;i cao. v&#7899;i h)7;n r&#7897;ng rãi cái Giá k&#7879; bày hàng t&#7841;p hóa. ph&#7843;i chăng b&#7873;n, đ&#7865;p. L&#7855;p đ&#7863;t mi&#7877;n phí t&#7853;n n)7;i
#418 | Yoga Alexander dnia październik 13 2020 08:47:50
Situs taruhan Poker Domino yang menyediakan Pkv Games Terlengkap. Tersedia 9 macam permainan dalam 1 akun main saja. Tersedia juga Bonus besar yang sudah menanti kamu di situs Domino168. Daftarkan diri anda sekarang juga! Link daftar disini : http://domino168hebat.com/
#419 | taruhanbaccarat dnia październik 14 2020 05:23:27
Faktor yang tidak kalah penting untuk meningkatkan kualitas permainanmu adalah banyaknya opsi transaksi yang disediakan. Pilihalah situs judi dadu [url=judi online]http://35.245.89.167/[/url] online uang asli yang menyediakan banyak opsi transaksi. Depocasino menyediakan opsi transaksi melalui bank lokal, aplikasi dana / ovo, dan transfer pulsa.
#420 | taruhanbaccarat dnia październik 14 2020 05:26:25
Semakin banyak jenis permainan yang bisa kamu akses dari sebuah situs maka semakin tinggi tingkat kenyamananmu. Depocasino menyediakan banyak permainan judi online menarik seperti Baccarat, Roulette, Sicbo, Dragon Tiger, dan juga Slot Online. Seluruh permainan ini bisa kamu akses menggunakan satu user id saja.
Dodaj komentarz
Nick:

Kod potwierdzający:
Kod potwierdzający


Oceny
Tylko zarejestrowani użytkownicy mogą oceniać zawartość strony
Zaloguj się lub zarejestruj, żeby móc zagłosować.

Brak ocen. Może czas dodać swoją?
Przetłumacz stronę


43,650,122 unikalne wizyty
Electro-Info Niebieska
E-I Electro-Info
Powered by PHP-Fusion copyright © 2002 - 2025 by Nick Jones.
Released as free software without warranties under GNU Affero GPL v3.